Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Macedonia Północna urzekła mnie pięknem lasów, gór i jezior już 2 lata temu, gdy przemierzałam ją w drodze do Albanii. Ujrzawszy jezioro Ochrydzkie, ostatecznie postanowiłam tu wrócić i zbadać te tereny dokładniej. Wiedząc z doświadczenia, jak piękna potrafi być jesień na Bałkanach, właśnie na tę porę roku padł mój wybór.
widok na Jezioro Ochrydzkie
Jezioro Ochrydzkie, położone na granicy dwóch państw – Macedonii Północnej i Albanii, co roku przyciąga wielu wczasowiczów nad swoje lazurowe wybrzeże. Szczyt sezonu oczywiście przypada na letnie miesiące. W tym czasie zjeżdżają tutaj goście ze wszystkich krajów bałkańskich, jak również coraz więcej Europejczyków. Nie będąc fanką tłumów i klimatów kurortowych, omijam tzw. wysoki sezon szerokim łukiem, a gdy już kurz turystyczny opadnie, napawam się pustymi uliczkami i nie zatłoczonymi szlakami.
Za bazę swojego 1,5 miesięcznego pobytu obrałam Ochrydę – miasteczko położone nad samym jeziorem, oddalone o 170 km od Skopje – stolicy Macedonii. Badając mapę, doszłam do wniosku, iż będzie to odpowiednie miejsce do wypadów rowerowych i pieszych, które zaplanowałam. Trasa dookoła jeziora oczywiście stała się celem numer 1.
Miałam wstępne obawy, że droga wokół zbiornika wodnego może być płaska i nudna, lecz, na szczęście, moje obawy się nie sprawdziły. Początkowo przełożyłam trasę najbardziej tradycyjnie wybieraną „dolną” drogą. Ostateczne jednak, postanowiłam jeszcze nieco urozmaicić moją wycieczkę i dołożyłam kawałek po Albańskich górach z odcinkiem stricte gravelowym, a nawet, powiedziałabym MTB.
Pod tym linkiem znajdziecie opis trasy, a także mapę ze śladem GPX. Relację wideo z wypadu możesz obejrzeć na YouTube, tutaj natomiast nie tylko opowiadam o rundzie, ale też dzielę się dodatkowymi konkretnymi informacjami, które mogą się przydać każdemu rowerzyście i nie tylko.
Zatoka kości z perspektywy drona.
Trasa „dolna” ma 94 km i 937 m przewyższeń, zaś trasa z odcinkiem gravelowym – 96 km i 1325 m. Startując z Ochrydy w kierunku zgodnym ze wskazówkami zegara mijam kilka atrakcji wartych zawieszenia oka:
Parę kilometrów od Klasztoru Św. Nauma przekraczam granicę, wjeżdżając na terytorium Albanii. Wystarczy mieć przy sobie dowód osobisty i podjechać do okienka kontroli z pominięciem ewentualnej kolejki samochodów. Przekroczenie tej granicy jest szybkie i bezbolesne, dlatego już po kilku minutach kręcę dalej w kierunku pięknej piaszczystej plaży w Drilonie. Tutaj też można się zatrzymać na jedzenie w jednej z restauracji z widokiem na jezioro. Wąska nadbrzeżna droga prowadzi mnie do Pogradca, gdzie już jest głośniej i zdecydowanie bardziej ruchliwie. Minąwszy chaotyczne miasteczko, wpadam na ścieżkę rowerową.
Gravelowy Ridley to optymalny wybór na wycieczkę w Macedonii.
Nie radzę wbijać na drogę, ponieważ albańscy kierowcy nie należą do uprzejmych. Nie warto się od nich spodziewać mijania z dystansem czy ustępowania pierwszeństwa kolarzom. Pamiętaj, że w krajach o wysokim poziomie korupcji, prawo jazdy można otrzymać bez „tracenia czasu” na kurs i egzamin, a zatem i bez znajomości zasad ruchu drogowego 😉
Kierowcy macedońscy są bardziej uprzejmi i ostrożni wobec rowerzystów, wszakże nie radzę udawać się na drogi główne o wzmożonym ruchu. Tam uprzejmość znacznie maleje. Pamiętaj też, aby zabrać ze sobą lampki i aktywnie z nich korzystać, pozostając jak najbardziej widoczną/-ym na drodze. Tutejsi kierowcy często nie fatygują się włączać świateł aż do pełnego zmroku, więc można ich czasem nie zauważyć z daleka.
Jeśli obierzesz łatwiejszy wariant trasy, będziesz mieć wiele opcji do zatrzymania się na kawę, przekąskę czy obiad w jednej z licznych knajp widocznych z drogi. Jeśli zaś ruszysz moim śladem, pamiętaj o zabraniu przekąsek, gdyż czeka Cię tylko natura i może kilka samochodów po drodze.
Dookoła jeziora Ochrydzkiego nie spotkałam źródeł z wodą pitną, więc najlepiej mieć pełne bidony już na starcie. Jeśli zaś potrzebujesz „dotankować” w przydrożnym spożywczaku, nie zostawiaj roweru bez opieki.
Po 5 km od Pogradca i 41 km od początku trasy, we wsi Memlisht, skręcam z drogi głównej i wbijam na stromy podjazd wąską asfaltową drogą. Początek wspinaczki jest dość morderczy, ale spokojnie, dalej będzie nieco łatwiej. Nawierzchnia szybko się psuje, dlatego nie zalecam jechania tu szosą.
Mimo sztywnego początku i dziur widoki szybko wynagradzają cierpienia, a nachylenie trochę łagodnieje. Cały podjazd ma nieco ponad 8 km, w większość oscylując wokół 8%. Na piątym kilometrze skręcam na nieutwardzany trakt obficie pokryty luźnymi kamieniami. Tutaj trudność wzrasta, a stromość nie maleje. Ja niestety muszę zejść z roweru i kolejne 2,5 km pokonać w większości pieszo.
Cała część gravelowa biegnie przez fantastyczne tereny, czerwone i złote liście drzew żarzą się na słońcu, a ich piękno pomaga zmagać się z trudnym terenem.
Niestety, jak to czasem bywa podczas eksploracji, dzień szybko zdąża ku końcowi, a ja wciąż jestem na terytorium Albanii w otoczeniu dzikiej przyrody i z 38 kilometrami do mety. Nie byłoby z tym żadnego problemu, gdyby nie to, że zapomniałam przedniej lampki. Cóż, potrzeba matką wynalazku. „Montuję” telefon z włączoną latarką na pazuchą i kręcę ile fabryka dała w stronę przejścia granicznego.
Wpadam z powrotem do Macedonii już w pełni po zmroku. Kolej na ostre zjazdy, jednak w sytuacji ze słabym oświetleniem z przodu, zamiast cieszyć, przysparzają one trochę dyskomfortu, ale to nie czas i miejsce by się poddawać. Na szczęście trasa szybko skręca z drogi głównej i moja głowa wraz z pulsem się uspokaja. Mimo tego, że jadę wąską dróżką przez ciemne chaszcze, czuję się znacznie bezpieczniej niż na międzynarodowej trasie o wzmożonym ruchu.
Jazda po zmierzchu z improwizowaną lampką dodaje sporo pikanterii mojej wyprawie, ale czuję ogromną wdzięczność wobec mijających mnie kierowców. Wbrew obawom, zachowują się oni bardzo uprzejmie. Wkrótce dojeżdżam do Strugi – kolejnego miasteczka kurortowego nad jeziorem Ochrydzkim, tętniące życiem po zmierzchu. Tutaj teren całkowicie się „wypłaszcza”, więc jadąc na adrenalinie i oparach boczną drogą dość żwawo docieram do mety.
Choć nie jest to moja pierwsza jazda w nieznanym terenie częściowo w stylu ninja, nie umniejsza to emocji oraz fali szczęścia, która mnie zalewa w chwili wjechania na rozświetlone ulice Ochrydy. To jest ten moment, kiedy mogę wyluzować. Chwila, w której mogę już sobie pozwolić na wszystko: zmęczenie, głód, pragnienie, „dalej nie dam rady”. Wcześniej? Nie ma mowy! Absolutnie nie.
Za każdym razem, podejmując się nowej wyprawy, wiem, jak nieprzewidywalne potrafią być okoliczności. Jednak lata doświadczenia pokazały mi, że nie ważne jak ciężka i niemożliwa wydaje się trasa, ilekroć powtarzam: „wywalę ten rower i pójdę dalej pieszo”, „będę jeździć tylko asfaltem i po płaskim”, nigdy nie mija mi ochota na więcej. Nawet w największym wycieńczeniu zawsze wiem, że zrobię to znowu i znowu. Po prostu dlatego, że nie znam bardziej ekscytującego i wynagradzającego sposobu na poznawanie świata.