Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Zastanawiałam się, gdzie zabrać Cię tym razem. Bardzo chciałam opisać Narodowy Park Mawrowo i początkowo stworzyłam trasę dookoła jeziora Mawrowskiego. Eksplorując mapę natknęłam się jednak na inny bodziec – podjazd kategorii Hors szczęśliwie również przebiegający przez Mawrowo, a dokładniej prowadzący z Tetova do Popovej Shapki, czyli jednego ze szczytów łańcucha górskiego Sharr Planina.
Znalazłam nawet podjazdy Hors Catégorie.
Od jakiegoś czasu bardzo kręci mnie pokonywanie najtrudniejszych podjazdów w regionie czy kraju, w którym akurat się znajduję. Choć rzadko angażuję się w wyścigi zorganizowane, pokonywanie samej siebie i przesuwanie granic własnych możliwości mam we krwi. Natknęłam się więc na podjazd na Popovą Shapkę nieprzypadkowo.
Zaciekawił mnie również fakt, iż akurat ta wspinaczka okazała się jedynym jak dotąd zarejestrowanym podjazdem pozakategoryjnym w Macedonii Północnej. Ten argument ostatecznie zaważył na mojej decyzji.
Tetovo to kolejne miasteczko za Debarem, położone nieopodal zachodniej granicy Macedonii Północnej i oddalone o 130 km od mojej miejscówki w Ochrydzie. Listopadowe dni są już zdecydowanie krótkie, więc budzę się przed czwartą rano, by na starcie znaleźć się około ósmej. Chwilę się waham, ale ostatecznie wciągam zimowe ciuchy. Po drodze, widząc oszronione drzewa i łąki oraz -5 na termometrze w samochodzie, cieszę się niezmiernie na swoją decyzję.
Przyroda zachwyca na każdym kroku.
Parkuję przy hotelu (po incydencie AKA “Macedonian welcome” unikam niestrzeżonych parkingów miejskich), przemierzam ulice Tetova by przekonać się o tym, że to kolejna mieścina zdominowana przez albańskie zwyczaje. Po kilku kilometrach, wbijam na podjazd.
Przede mną wspinaczka do Popovej Shapki o długości 18,3 km ze średnim nachyleniem 6,8%. Jej początek leży na wysokości 474 m n.p.m. i moim zadaniem jest wjechać na 1718 m, gdzie czeka na mnie najstarszy kurort narciarski kraju. Żeby było ciekawiej, planując trasę, dokładam kilka kilometrów drogą nieutwardzoną, przedłużając moje “męki” o 7 km. Wprawdzie nie wiem, co na mnie czeka, ale w końcu gravel to nie szosa, a jeśliby było całkiem źle, zawsze można zawrócić.
Podjazd zaczyna się od razu stromo, nie ma czasu na adaptację, trzeba znaleźć wygodne tempo i wbić się w rytm. Sukces tego typu przedsięwzięć zależy w ogromnej mierze od przygotowania nie tylko fizycznego, ale przede wszystkim nastawienia psychicznego. Jeśli przeważnie jeździsz po płaskim, możesz pomyśleć: “18 km? Phi, to przecież pikuś!”. A teraz dołóż do tych 18 km 1247 m w pionie. Jeśli mieszkasz w górach, to Cię mocno nie zaskoczę, ale w Wielkopolsce czy na Mazowszu próżno szukać miejsc, gdzie na tak krótkim dystansie można byłoby się tak zmęczyć.
Podjazd jest asftaltowy, do czasu...
Długie, wymagające podjazdy nauczyły mnie cierpliwości, pokory i równomiernego rozkładania sił. Jeśli zabierzesz się za taką trasę jak za małą hopkę, tętno w mig sięgnie sufitu, a przed oczami zatańczą mroczki. Wielce prawdopodobne, że “złapiesz bombę” i albo będziesz umierać do samego końca, przeklinając sam pomysł, albo się poddasz. Uwierz mi, przerabiałam to na własnym przykładzie.
Kiedyś też myślałam, że proriderzy po prostu zapierdzielają na tętnie 200, bo mogą. Gdy jednak miałam okazję jechać samochodem teamowym podczas Tour de Pologne, dowiedziałam się, że na podjazdach zawodowcy pracują na tak niskim tętnie jak tylko się da, często pomiędzy 2. a 3. strefą.
Otóż, jeśli chcesz rady od osoby, która niejednokrotnie wjechała na Stelvio i wiele innych HC i SHC, zaczynaj najlżej jak tylko potrafisz, trzymaj równy oddech, lekki opór pod nogą (jeśli to możliwe) i nastaw się na długą, ale stabilną pracę.
Kręcę dalej, droga jest bardzo ładna z doskonałym asfaltem, ruch jest umiarkowany, a za Gajre staje się wręcz znikomy. Choć jest sobota, nie spotykam żadnego rowerzysty. Wzdłuż trasy rozpościerają się czerwone jesienne lasy na przemian z pięknymi widokami na szczyty Mawrowa. Nachylenie utrzymuje się przeważnie w przedziale 7-9%, z krótkimi akcentami do 12% i łagodniejszymi odcinkami po 4-5%, gdzie mogę zejść do 1-2 strefy tętna i chwilę odpocząć.
Dojechanie do Popovej zajmuje mi 2:38 h, nie jest to spektakularny wynik, ale jestem zadowolona i bardzo głodna. Oczywiście, jak to poza sezonem, prawie wszystko jest zamknięte, ale znajduję knajpę z burgerami. Jakość jedzenia wywołuje pewne wątpliwości, ale liczę, że mój żołądek da radę.
Jest około południa, jeszcze trochę jasnych godzin przede mną, więc nadal nie opuszcza mnie myśl o pokonaniu dodatkowej rundy gravelowej, którą zaplanowałam jako ewentualny bonus. Jeszcze przed granicą wioski kończy się asfalt, a za ostatnim domem otwiera się zapierający dech w piersiach widok na dzikie tereny parku.
Blisko szczytu.
Jest gravel, są szczyty! Wpadam w swój żywioł – rzadko odwiedzane przez turystów trudno dostępne dzikie tereny. Szybko jednak orientuję się, że mimo zachwytu i ogromnej chęci jechania dalej, mój organizm już zakręca kurek. Na ostatnich metrach podjazdu dopada mnie zmęczenie, czuję, że muszę zejść.
Choć droga jest szeroka, usiana jednak ostrymi luźnymi kamieniami, co znacznie “urozmaica” jazdę gravelem. Stwierdzam, że prawdziwej frajdy doświadczę tutaj na cross country. Stojąc na przełęczy, mając 26 km na liczniku, postanawiam wrócić tą samą trasą. Jest to decyzja oparta na ogromnej ilości doświadczeń, opowiadając o których dziś, głośno się śmieję. Jednak, gdy te zdarzenia miały miejsce, powodów do śmiechu brakowało.
Odkrywanie nowych terenów z trudnymi długimi podjazdami nauczyło mnie pokory i ogromnego szacunku wobec gór. Tu nie ma miejsca na frywolne decyzje. W dzikich terenach potrzeba czasem stalowych nerwów i nieugiętej siły woli, by nie wpaść w panikę. Nie raz opowiadam o zabawnych z perspektywy czasu sytuacjach typu: “postanowiłam ściąć”. Jednak w trakcie, gdy przez kilka godzin w całkowitej ciemności niesiesz na sobie rower objuczony torbami, grzęznąc przy tym po kostki w glinie, czy przedzierasz się przez chaszcze z rowerem na plecach, walcząc z głodnymi owadami i próbując nie skręcić kostek krocząc w butach spd, to bynajmniej nie wydaje się zabawne.