Trening kolarski zimą – 7 pytań do Bartosza Huzarskiego!
19-10-2021Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Tak samo u amatorów i profesjonalnych kolarzy, czasami motywacja do jazdy na rowerze nie przychodzi sama z siebie. Zdarza się, że nie mamy chęci i sił, czy nawet przechodzimy kryzys. Gdzie wówczas szukać oparcia i na czym się skupiać? O tym, jak radzić sobie z brakiem motywacji do treningu opowiada doświadczony zawodnik – Bartosz Huzarski.
Bartosz Huzarski: Jak sięgam pamięcią, motywacją w młodych latach byli starsi koledzy – zwykła chęć rywalizacji, dziwna potrzeba zaimponowania i dorównania im. Wydaje mi się, że to była bardzo fajna, zdrowa motywacja.
Na początku sportowej ścieżki chciałem być po prostu coraz lepszy. Niekoniecznie najlepszy, ale chciałem kolejnych kolegów zostawiać w tyle. Dodatkowo mój rodzinny klub miał swój sposób na brak motywacji do treningu. 3 nieobecności w miesiącu oznaczały pożegnanie z klubem, a zawodnik oddawał rower i stroje. Współcześnie brzmi to wręcz niedorzecznie, ale faktycznie tak było. Od zawsze cenię punktualność i sumienność, więc pewnie dlatego odnalazłem się w takim rygorze.
Po przejściu na zawodowstwo z motywacją bywało różnie. Były lata lepsze i gorsze, ale wtedy motywowali mnie ci, którzy źle o mnie mówili. Chciałem im pokazać, że potrafię. Nie bez znaczenia były też poszczególne stopnie awansu oraz zmiany drużyn, a co za tym idzie warunków, na których się ścigałem. Tak więc na początku to była szczenięca, ale zdrowa rywalizacja sportowa. Później chęć udowodnienia, trochę sobie, a trochę niedowiarkom, że ja też potrafię. A w ostatnich latach motywacją do treningu, poza coraz lepszą otoczką drużyny, był stan konta w banku.
Zbyt duża rutyna to chyba najgorszy z możliwych sposobów na motywację. Niektóre jej aspekty są właściwe, w tym stała godzina pobudki, długość porannych ćwiczeń, śniadanie, stała godzina wyjazdu na trening czy przeznaczenie czasu na regenerację. Jednak klepanie ciągle tych samych treningów, na tych samych trasach, raczej bardziej nudzi niż motywuje. Chyba że ktoś zbiera PR albo Komy na popularnej aplikacji rejestrującej treningi. Nawet kolarze zawodowi czasem odchodzą od typowej rutyny treningowej i w sezonie wsiadają na rowery czasowe, przełajowe, gravelowe czy mtb. Oczywiście nie są to ciężkie, decydujące jednostki treningowe, ale jakiś trening endurance spokojnie można zrobić i nic się nie stanie.
Może i jest to dobry sposób, ale osobiście wolałbym, żeby to ktoś mnie nagradzał. Niemniej jednak nagrody nie muszą być wyszukane i drogie. Czasem nawet pochwalenie się w mediach społecznościowych nowym rekordem ilości miesięcznych kilometrów, nowym ftp czy rekordem na podjeździe jest pomocne i motywujące.
W obecnych czasach technologia rozwija się bardzo szybko, więc jeśli tylko mamy możliwość nawet wirtualnej rywalizacji z samym sobą to czemu nie. Nie każdy jest pustelnikiem, wyjeżdża wysoko w odległe góry i trenuje tam po 6 godzin dziennie. Świat idzie do przodu i trzeba z tego korzystać. Oczywiście starszemu pokoleniu może być trudno się na takie nowinki przestawić i czasem jest to pewnego rodzaju przerost formy nad treścią, ale młodych to „jara”, więc i motywuje.
Prędzej czy później wyjdzie słońce. W sezonie startowym, owszem, jest to problem i trzeba albo szybko gdzieś wyjechać lub szukać zamienników np. trenażerów. Ale zimą... Zimą nie ma złej pogody na trening więc droga młodzieży, nie ma się co mazać tylko zmienić perspektywę i zrobić trening zastępczy, albo nawet dwa dziennie.
Myślę, że każdy kolarz ma takie epizody w swoim życiu. Trenujemy wszak najbardziej wymagający fizycznie sport świata. Możesz być mega przygotowany, zmotywowany, a na wyścigu nie idzie. Bywało i tak w moim życiu. Pewnie dlatego nigdy nie zdecydowałem się jeździć jako lider mojej drużyny, nie radziłem sobie z tą presją.
A co pomaga? Najbliższe otoczenie i rodzina. Na pewno nie pomagają media społecznościowe i lepiej wtedy omijać je szerokim łukiem. Jeśli ktoś będzie miał dla nas miłe słowo napisze SMS lub wiadomość prywatną. W takich momentach liczy się wsparcie prawdziwych przyjaciół, a czasem potrzeba kilka sesji z psychologiem sportu. „To głowa kręci nogami” – mawiał Sylwek Szmyd.
Oparcie w dobrych ludziach, wyjazd na zgrupowanie, odizolowanie się od toksycznych osób i robienie swojego. Nie każdy sobie z tym poradzi, więc bywa, że po kolejnej porażce zawodnik nigdy już nie wraca na najwyższy poziom i powoli myśli o zakończeniu kariery. Trzeba wierzyć w siebie, iść od celu i nie przejmować się tym, co mówią inni. Manager drużyny oraz najbliższe otoczenie zawodnika – jego masażysta czy mechanik to osoby, w których szuka się wsparcia podczas wyjazdów. Dlatego często Social Media profesjonalnych zawodników prowadzą osoby do tego wynajęte. Kolarz musi robić swoje – na starcie wyścigu staje 150-180 zawodników, a wygrywa tylko jeden.
Jeśli ktoś ma sport we krwi i naprawdę to lubi, a może wręcz kocha, nie musi się motywować. Po okresie roztrenowania i jesiennej przerwy jesteśmy tak spragnieni roweru i ruchu, że przychodzi to samo z siebie.
Trzeba zacząć pracować z dobrym trenerem, któremu należy ufać. Kolarstwo to sport, w którym do mistrzostwa dochodzi się latami, gdyż na każdym wyścigu zbyt wiele zmiennych ma decydujące znaczenie. Liczy się nie tylko siła nóg, ale też obycie w peletonie, umiejętność czytania wyścigu oraz umiejętności techniczne. A jak nie dzisiaj to jutro – mawiał Tomek Marczyński i to też jest dobra droga, bo skoro nogą się nie kręci, to zamartwianiem się nic nie poradzimy, wręcz pogorszymy sytuację.
Bartosz Huzarski to kolarz szosowy z wieloma sukcesami na koncie, który za swoje sportowe osiągnięcia został wyróżniony Brązowym Krzyżem Zasługi. Zaliczył udane starty w prestiżowych imprezach, takich jak Giro d'Italia, Vuelta a España i Tour de France. Był reprezentantem teamu Bora-Argon 18 (UCI Professional Continental), a po zakończeniu zawodowej kariery zainteresował się MTB. Jest pomysłodawcą Huzar Bike Academy, promującej kolarstwo wśród dzieci i dorosłych.