Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Gravmageddon jest imprezą, która przez trzy ostatnie lata mocno umiejscowiła się wśród polskich ultramaratonów. Dwa dystanse w otoczeniu Karkonoszy i Gór Izerskich pokazały nie tylko piękne okolice, ale też zaskoczyły uczestników zmiennością warunków. Czwarta odsłona wyścigu nie miała zamiaru złamać tej reguły. Sprawdźmy, jak w praktyce wyglądał Gravmageddon Karkonosze Izery Gravel Race 2024.
Dzień przed startem długiego dystansu pogoda dała znać, że nie ma w planie ułatwiania zadania. Podczas poprzednich edycji zdarzały się opady deszczu, ale prognozy na pierwszy dzień rywalizacji były, lekko mówiąc, nieprzychylne. Poza deszczem miały pojawić się burze i opady. Zważywszy na warunki terenowe, w tym długie, szybkie zjazdy, Organizatorzy dopuścili możliwość zmiany terminu startu o jeden dzień, razem z krótkim dystansem, lub zamiany na wersję „short”. Część uczestników jednak wyruszyła na trasę zgodnie z planem w myśl zasady: „im gorzej, tym lepiej”, by po przejechaniu 350 km i 8000 m przewyższeń, stanąć na mecie.
Każdy, kto decyduje się na udział w ultramaratonie, zapewne zdaje sobie sprawę, że może to się wiązać z przekraczaniem własnych barier. Z tego też powodu, mimo niekorzystnych prognoz, część z uczestników wystartowała zgodnie z planem. Początek rywalizacji nie był jeszcze wymagający pogodowo, ale z biegiem czasu zaczął padać intensywny deszcz, co w połączeniu z obniżającą się temperaturą i podmuchami wiatru stanowiło nie lada próbę charakteru. W wyższych partiach gór do kompletu doszło jeszcze zamglenie, co nie sprzyjało podziwianiu widoków, więc pozostało się zająć pokonywaniem kolejnych kilometrów. Nadejście wieczoru nie przyniosło znacznej poprawy warunków. Sytuacja miała się zmienić o poranku, na co liczyli wszyscy toczący nocną walkę z przeciwnościami. Wisienką na torcie dla jadących w trybie ciągłym był Singletrack pod Smrkem.
Trzeciego sierpnia na starcie pojawili się już startujący w obu dystansach. Zgodnie z prognozami po deszczowym piątku drugi dzień przywitał wszystkich poprawą pogody. Pozwoliło to uczestnikom na delektowanie się okolicznymi widokami, czyli wszystko to, czego potrzebują miłośnicy ultramaratonów. Nie do końca było jednak turystycznie. Po wcześniejszym ulewnym dniu na trasie w wielu miejscach pozostały ślady, jednak warunki były mimo wszystko dużo przyjaźniejsze. Kontynuujący dystans długi mieli wreszcie szansę na czerpanie garściami z pozostałych do mety kilometrów. Uczestnicy startujący drugiego dnia mieli przed sobą kilkanaście, a nawet więcej godzin na siodełku.
Opłata startowa zapewnia wszystko, czego poza indywidualnym wyposażeniem i sprzętem potrzebujecie, aby pokonać trasę GravOnu, a więc:
- wytyczoną trasę, sprawdzoną i uzgodnioną z właścicielami/zarządcami terenu;
- Racebook – zawierający szczegółowy opis trasy i możliwości ewentualnego noclegu czy też zakupu prowiantu;
- uregulowanie opłat związanych z wjazdem do Karkonoskiego Parku Narodowego;
- zabezpieczenie medyczne realizowane przez Karkonoską Grupę GOPR;
- dwa pitstopy połączone z możliwością przepaków (wyjątek wśród imprez ultra w Polsce);
- imprezę integracyjną wraz z posiłkiem w wieczór poprzedzający start;
- posiłek regeneracyjny po zakończeniu rywalizacji;
- zestaw gadżetów, z oficjalną czapeczką edycji 2024 na czele;
- unikatowy, „praktyczny” medal;
- obsługę medialną i fotograficzną;
- rabaty u partnerów imprezy.
Mimo nieprzyjaznych prognoz część uczestników zdecydowała się na start zgodnie z planem. Ci najtwardsi walczyli nie tylko z długim dystansem, ale także z deszczem, mgłą czy burzą i brakiem komfortu termicznego. Odczuwalna temperatura miała spaść w okolice 10 stopni, co w połączeniu ze zmęczeniem i wilgocią, podnosiło jeszcze i tak wysoko umieszczoną poprzeczkę. Trasa długa sama w sobie nie należy do prostych, a pokonywanie jej w warunkach deszczowych i przy częściowo ograniczonej widoczności stanowiło nie lada wyzwanie.
Pierwsza szansa na złapanie oddechu pojawiła się po przejechaniu 110 km. Na Polanie Jakuszyckiej była okazja do spożycia ciepłego posiłku i wymiany przemoczonej odzieży na suchą, jeśli ktoś ją zabrał do bagażu na przepak. Ta możliwość jest jednym z wyróżników Gravmageddonu, którą zapewnia organizator. Dla tych, co przetrwali konfrontacje z kapryśną aurą, czekała nagroda w postaci poprawy pogody, która nadeszła wraz z nastaniem świtu.
Uczestnicy, którzy przenieśli swój start na długim dystansie na kolejny dzień, albo przepisali się na krótszy wariant, trafili korzystniejsze warunki, co nie oznacza, że było łatwo. Ilość opadów z dnia poprzedniego przemoczyła trasę. Dodatkowo osoby startujące na dystansie long miały mniejszy limit czasowy na pokonanie całej trasy.
Ostatecznie do rywalizacji na trasie 350 km stanęło około 150 zawodników, zaś na dystansie short blisko 200, którzy zmagali się z wyzwaniem w kategorii gravel oraz mtb i inne. Wszyscy, którzy ukończyli imprezę, mają świadomość dokonania czegoś naprawdę wartościowego, gdyż każdy na trasie rywalizował przede wszystkim sam ze sobą. W pamięci uczestników pozostaną zapewne również bufety, w tym ten zlokalizowany w trakcie długiego podjazdu, zorganizowany przez Koło Gospodyń Wiejskich w gierczyńskim Domku Pod Orzechem.
Gravmageddon to już znana marka na rynku ultramaratonów rowerowych. Jeśli interesują Cię zmagania z własnymi słabościami w pięknych okolicznościach przyrody i nie boisz się niespodzianek przygotowanych przez specyficzny mikroklimat, to szykuj formę na piątą już edycję tej imprezy. Organizatorzy na pewno przygotują coś ekstra.