Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Czym jest dla kolarza amatora start w Gravelowych Mistrzostwach Świata? To nie tylko walka z dystansem i wymagającą trasą, ale przede wszystkim spełnienie rowerowych marzeń.
Marcin, który w tym roku zadebiutował w kategorii Cyklosport, opowiada o emocjach towarzyszących startowi w Leuven, wyzwaniach związanych z organizacją wyjazdu oraz sprzętem, który musiał sprostać warunkom wyścigu. Relacja z pierwszej ręki odkrywa przed nami kulisy najmłodszych mistrzostw z kalendarza UCI. Była to dopiero 3. edycja Gravel World Championships.
Tyle tytułem wstępu, pora oddać głos naszemu zawodnikowi.
Mam na imię Marcin, na co dzień studiuję na Politechnice Gdańskiej i pracuję w Centrum Rowerowym nad rozwojem produktów marki Eyen. W wolnych chwilach jeżdżę na rowerze w amatorskiej drużynie Centrum Rowerowe Team. Startuję w kilku odmianach wyścigów kolarskich – zaczynałem od MTB, najwięcej jeżdżę na szosie, a ostatnio doszedł do tego gravel.
Start na Mistrzostwach Świata zawsze był moim małym kolarskim marzeniem, a w tym roku, dzięki wsparciu mojej drużyny – udało się je spełnić dwukrotnie. Po szosowym starcie w duńskim Aalborgu we wrześniu przyszedł czas na zakończenie sezonu. I to nie byle jakie zakończenie, bo wystartowałem w Gravelowych Mistrzostwach Świata w mekce kolarstwa, czyli Belgii.
Mistrzostwa rozgrywane są w kilku kategoriach:
Elita – kobiety i mężczyźni – profesjonalni zawodnicy i zawodniczki, tj. gwiazdy takie, jak Matej Mohorič, Mathieu van der Poel, Lotte Kopecky czy Marianne Vos.
Amatorzy – kobiety i mężczyźni – z wywalczoną w danym sezonie kwalifikacją na MŚ:
Kwalifikacje odbywają się przez cały rok. W tym sezonie składały się z 25 edycji UCI Gravel World Series. 20 z nich odbyło się w Europie, 2 w Australii, 2 w Afryce (Kenia i Republika Południowej Afryki) i jedna w Stanach Zjednoczonych.
Zarówno Eliminacje, jak i Mistrzostwa Świata rozgrywane są w formule gravel racing, czyli wyścigu ze startu wspólnego – pojedynczej kategorii lub całego dystansu open. Co ciekawe, w Jakuszycach moja kategoria M19-34 startowała razem Elitą, w Belgii na MŚ wszystkie kategorie startowały osobno. Trasa jest oznaczona, zamknięta i zabezpieczona przez organizatorów. Można to porównać do zabezpieczenia maratonów MTB – zawodnicy nie martwią się nawigowaniem, śledzeniem trasy na GPS-ie, ani ruchem samochodowym.
Kwalifikację zapewnia znalezienie się w czołowych 25% swojej kategorii wiekowej podczas jednej z 25 edycji UCI Gravel World Series, które odbywają się na całym świecie. Mnie udało się to niespełna 3 miesiące temu we wspomnianych wcześniej Jakuszycach. Już tam obsada była bardzo międzynarodowa, na takie kwalifikacje zjeżdża się nie tylko lokalna (w tym wypadku polska) czołówka, ale także wielu zawodników z krajów takich jak Belgia, Holandia, Czechy czy Niemcy. W pierwszej setce na mecie zaledwie 30% stanowili Polacy. Można powiedzieć, że już tam było czuć przedsmak Mistrzostw Świata.
Nadszedł październik, a z nim długo wyczekiwany start w belgijskim Halle. Do Belgii udałem się samochodem wraz z moją dziewczyną. Wyjechaliśmy w piątek z rana i na miejscu byliśmy po 13 godzinach podróży. Nocowaliśmy w Leuven, czyli mieście, gdzie była zorganizowana meta wyścigu. W sobotę z rana pojechaliśmy do Halle, czyli miasta, gdzie zorganizowany był start, odebrać numery startowe i obejrzeć, jak wygląda ustawienie sektorów na głównym placu w Halle (w sobotę startowały kobiety i mężczyźni 50+).
Następnie po powrocie do Leuven pojechaliśmy na rekonesans trasy. Dla mojej kategorii droga liczyła 182 kilometry, na co składał się dojazd z Halle do Leuven liczący 88 km i dwie rundy zaczynające oraz kończące się na linii startu/mety w Leuven, każda po 47 km. Objechaliśmy finałową rundę, jechaliśmy 2,5 godziny przed wyścigiem Elity kobiet, więc trasa była już praktycznie w pełni zabezpieczona i zbierali się wokół niej kibice, co było miłym dodatkiem do rekonesansu. Wrażenia z trasy były naprawdę pozytywne – określiłbym to jako coś, co większości entuzjastów jazdy gravelem powinno sprawić wiele radości. Sporo „szutrów premium”, trochę sekcji technicznych, korzeni, błota, parę singli, ale też i asfalt – jednym słowem: duża różnorodność!
Po objeździe przyszedł czas na odebranie pakietu startowego i kibicowanie Paniom, którym przyszło się zmierzyć z dystansem 134 kilometrów. Pierwsze zaskoczenie – takiej ilości kibiców nie widziałem jeszcze nigdy, a już na pewno nie na wyścigu kolarskim. Jak się niedługo później okazało, następny miał mnie jeszcze bardziej zszokować.
W niedzielę z samego rana zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy się i o 8:15 ruszyliśmy samochodem do oddalonego o około 60 km Halle. Pomimo startu zaplanowanego na godzinę 12:05 nie było szans się lepiej wyspać. Dlaczego? Żeby to dobrze zobrazować: po dojechaniu na linię startu o godzinie 9:40 stałem już w 8-9 rzędzie mojej kategorii wiekowej, a przed sobą widziałem zawodników z rozkładanymi krzesełkami i mini piknikami. Łącznie na starcie tylko w mojej kategorii znalazło się 531 osób. Razem z Elitą i pozostałymi kategoriami wiekowymi było to już około 2 tysiące! Ponad 2 godziny do startu to czas na zjedzenie drugiego śniadania i ciągłe, stopniowe rozbieranie się, bądź zmienianie garderoby na wyścigową.
W końcu o godzinie 12:05 – start M19-34, dokładnie 5 minut po starcie Elity, z Mathieu Van der Poelem na czele. Tłok i szum niesamowite, każdy ostry zakręt w tak dużej grupie to zwalnianie praktycznie do zera i korki, a żeby tego było mało, to już na 3 kilometrze wjazd w błoto, gdzie zawodnicy przewracali się jak na lodzie. Mi udało się wyhamować przed leżącymi na ziemi, ale wypięcie buta w tak gęstym błocie sprawiło problemy z powrotem do ponownej płynnej jazdy – tym bardziej, że momentalnie minęły mnie dziesiątki, jak nie setki osób. Dalej na trasie nie brakowało osób z "przygodami" takimi, jak zgubione bidony, przebite opony albo kraksy.
Ja szczęśliwe przejechałem cały dystans 182 kilometrów bez defektu i upadku, ale na około 60-kilometrze na wyboistym zjeździe (gdzie największą przeszkodą do pokonania było około 100 bidonów leżących na ziemi, zgubionych przez innych zawodników) otworzyła mi się torebka podsiodłowa i zgubiłem dętkę, łyżki, pompkę, uszczelniacz i narzędziownik. Podłamało to na moment moje morale, ale już po chwili, z niecą większą uwagą (wiedziałem, czym teraz grozi ewentualny defekt) jechałem w kierunku mety.
Na trasie znalazło się aż 7 stref kibica, które były strefami kibica w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Myślę, że liczbę ludzi na trasie można szacować spokojnie na kilkadziesiąt tysięcy. Zapewniam, że takich emocji próżno szukać gdziekolwiek indziej. Żaden wyścig, w którym do tej pory miałem przyjemność startować (np. szosowe Mistrzostwa Świata Gran Fondo w Danii czy szosowe Mistrzostwa Europy we Włoszech) nawet w jednej czwartej nie oddaje tego, co działo się na i przy trasie w belgijskiej Brabancji i Flandrii. Przynajmniej ze 100 razy słyszałem polskich kibiców, którzy bez względu na pozycje zawodnika w wyścigu, zauważając biało-czerwoną koszulkę, dodawali energii swoim wsparciem. Nie inaczej było na mecie, gdzie na placu głównym ciężko było choćby przejść. Zaryzykuję stwierdzeniem, że zebrała się większość tutejszych mieszkańców. Śpiewy, oklaski, dudnienie, przejazd przez finałowa prostą z obu stron wypełnioną kibicami to coś naprawdę niesamowitego.
Na metę dojechałem po 5 godzinach i 45 minutach, dało to średnią prędkość 31,5 kilometra na godzinę, niespełna 182-kilometrowej trasie z ponad 1500 metrami przewyższeń. W swojej kategorii wiekowej zająłem 345 lokatę. W tym miejscu chciałbym bardzo podziękować Centrumrowerowe.pl, bez ich wsparcia ten wyjazd i te przeżycia nie byłyby możliwe.
Równie zapracowana jak ja była moja dziewczyna Kamila. Kiedy ja dojechałem na start, ona musiała dojść pieszo z rzeczami i bidonami na zmianę, przez 2 godziny przed startem co chwilę wymienialiśmy się jedzeniem, piciem i odzieżą. W międzyczasie nagrała tłumy w sektorach i Elitę mężczyzn na podczas startu.
Po moim stracie przemieściła się kilkaset metrów w kierunku parkingu, gdzie przebiegał 10 kilometr trasy, po krótkiej pętli wokół Halle. Ponowne nagrania i spacer do auta. Następnie podróż do Leuven, zostawienie samochodu na parkingi pod stadionem i spacer z bidonami na bufet umiejscowiony 1 km za metą, a 3,5 km od parkingu. Na bufecie ciąg ludzi z bidonami miał prawie kilometr, więc dobrze, że Kamila miała na sobie bluzę w kolorach Centrum Rowerowego, a ja na szczęście jej nie przegapiłem. Bidony otrzymałem przy wjeździe na pierwszą (86 km) i drugą, finałową rundę (134 km). Następnie Kamila udała się na metę nagrać finisz i podium Elity Mężczyzn, a następnie mój wjazd na metę. Odebranie medalu, pamiątkowe zdjęcie i przed 19 można było myśleć o prysznicu i jakiejś kolacji.
Nie mam jeszcze w gravelu pomiaru mocy, ale mając porównanie do jazdy z miernikiem na szosie i mtb szacuję, że średnia moc z całego wyścigu wyniosła między 250 a 270 watów. Średnie tętno z całości wyniosło 163 uderzenia, a maksymalne 189, co jak na mnie i jak na czas trwania aktywności (prawie 6 godzin) jest bardzo dużym obciążeniem.
Od 125 km czułem powoli, że mogą pojawić się skurcze, a rzeczywiście pojawiły się one 20 km przed metą. Jechałem jednak w miarę rozsądnie i ze względnie równym tempem dotarłem do mety. Pierwszą rundę przejechałem w 1:30:30, a drugą w 1:32:00, więc nie było kompletnego odcięcia energii i przysłowiowej kolarskiej bomby.
Wpływ na to miało na pewno żywienie. W trakcie wyścigu spożyłem 9 żeli – 6 różnych wersji 226ers i 3 Sis beta fuel, a także wypiłem 4 bidony po 750 ml – 2 wysoko węglowodanowe i dwa izotoniki. Zjadłem też w trakcie tabletkę magnezowo-sodową, która mogła trochę opóźnić nadejście skurczy. Łącznie podczas wyścigu spożyłem około 2400 kcal, a spaliłem 5300 kcal. Spożycie jest nieco za niskie, ale 105 gramów węglowodanów na godzinę tak intensywnego wysiłku to górne granice przyswajania mojego żołądka, których też nie chciałem przekroczyć.
Wystartowałem na gravelu Rondo Ruut CF (pierwszej generacji).
Całość z pedałami, koszykami na bidon i uchwytem na licznik waży 8,8kg.
Rower spisał się bez zarzutu (poza zgubioną zawartością podsiodłówki, ale to nie wina roweru), choć na tak różnorodną trasę trzeba było pogodzić się z pewnymi kompromisami. Na sekcjach bardziej technicznych i wyboistych mój rower nie był zbyt komfortowy, ale nadrabiał na szybkich szutrach czy asfalcie. Zmieniłbym jedynie model bieżnika na Terra Speed, pozostając przy szerokości 40 mm.
Co ciekawe, wśród PRO-sów wybory sprzętowe były kompletnie różne. Mistrzyni świata Elity kobiet – Marianne Vos – jechała na przełajowym Cervélo z 33 milimetrowymi szytkami, ale także z systemem GRAVAA zmieniającym ciśnienie w trakcie jazdy.
Mistrz świata Elity mężczyzn – Mathieu Van der Poel – wybrał Vittorie Terreno Dry o szerokości 38 mm z ciśnieniem 3,5 bara. Zeszłoroczny zwycięzca – Matej Mohorić – jechał na 45 milimetrowych Continentalach Terra Speed, a w swoim rowerze miał zamontowaną opuszczaną sztycę.
Zeszłoroczna zwyciężczyni UCI Gravel World Series na tej samej trasie – Tiffany Cromwell – wybrała szosowe slicki o szerokości 40 mm od Schwalbe. Były także rowery typowo szosowe, jak Canondale Super Six lub gravele z przednią, bądź tylną amortyzacją. Przekrój szerokości opon, jakie widziałem na starcie, zaczynał się od 32 mm, a kończył na modelach MTB o szerokości 2,2 cala. Około 80% startujących jechała na pedałach szosowych.
Każdemu życzę takiej przygody, bo naprawdę przed tym weekendem nie miałem pojęcia, że tak może wyglądać wyścig kolarski lub jakakolwiek inna impreza sportowa. Całe miasto, a może i nawet region stające na miejscu i tak organizujące wydarzenie, którego nie da się porównać z czymkolwiek innym! Belgia żyje kolarstwem, dosłownie!