MTB czy gravel – jaki rodzaj roweru wybrać?
11-04-2022Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Życie Pawła Puławskiego kręci się wokół dwóch kółek. Zawodowo zajmuje się rowerową kurierką, po pracy organizuje wyścigi dla miłośników jednośladów, a w wolnym czasie pokonuje kolarskie ultramaratony. Jednym z jego największych dokonań było ukończenie w 19,5 dnia długodystansowego rajdu przez Australię na „ostrym kole”. W naszej rozmowie zdradza m.in.: jak zaczęła się jego przygoda z kilkudniowymi wyprawami, jakie trasy uważa za najciekawsze oraz co zabiera ze sobą na wyścigi.
CentrumRowerowe.pl: Przygodę z długimi dystansami rozpocząłeś od przejazdu z Anglii do Wrocławia. Jak wspominasz tę wyprawę? Co okazało się większym wyzwaniem niż zakładaliście, a co przebiegło łatwiej?
Paweł Puławski: Tak, to prawda. To był mój pierwszy prawdziwy bikepacking, który podjąłem wspólnie z przyjacielem Scottem. Naprawdę bardzo dobrze wspominamy tę wyprawę. Dla mnie wszystko było nowe, no może poza jazdą na rowerze, bo faktycznie byłem już wtedy dość wyjeżdżony w rowerowej kurierce, jeśli mogę tak powiedzieć, ale nawigacja, logistyka spania i jedzenia, rozkładanie sił, wszystkiego uczyliśmy się na gorąco na trasie i wszystkie te elementy okazały się o wiele łatwiejsze, niż sądziliśmy pierwotnie. Znalezienie noclegu to pestka, to samo z jedzeniem, a trasę ustalaliśmy na bieżąco — niesamowite doświadczenie.
Największym wyzwaniem było wytrwanie wspólnie w podróży. Nie ze względu na nasze charaktery, bo zawsze świetnie się dogadywaliśmy, ale ze względu na różnicę naszych poziomów wydolnościowych w owym czasie. Jak się okazało, pokonywanie kolejnych dni przez Europę na ostrym kole, nie sprawiało mi większego problemu. Za to Scott, który nie miał takiego doświadczenia na rowerze jak ja, najnormalniej w świecie nie dawał rady utrzymać mojego tempa. Było to niesamowicie trudne dla nas obu i uświadomiło nam, jak ważne jest wcześniejsze rozpoznanie możliwości swojego rowerowego partnera. Ostatecznie każdy z nas coś poświęcił, każdy coś otrzymał i udało nam się wspólnie wjechać na „metę”. Dla mnie to była największa lekcja.
CR: Jak Twoim zdaniem prezentuje się poziom ultramaratonów w Polsce w kontekście wyścigów międzynarodowych? Zarówno pod względem oceny trudności, jak i całej organizacji: począwszy od komunikacji, poprzez opiekę i udogodnienia przygotowane dla Zawodników.
PP: Tak naprawdę nie mam zbyt dużego doświadczenia w startach w naszym rodzinnym kraju. Swoje ściganie za granicą rozpocząłem na The Transcontinental Race i można powiedzieć, że od razu poszedłem na tzw. głęboką wodę. Od tego czasu wystartowałem w zaledwie kilku eventach w Polsce, ale oczywiście wiem, że jest ich niespodziewanie wielka ilość. Te, w których brałem udział do tej pory były bardzo porządnie wykonane i nie odbiegały jakością organizacji od wyścigów zagranicznych. Znaczącą różnicą jest jednak długość tych wyścigów, a co za tym idzie ich poziom trudności. Nie mamy w Polsce wiele imprez które są dłuższe niż 1000 - 1200 km, a moim zdanie tak naprawdę na tym progu zaczyna się prawdziwe wchodzenie w głąb siebie i swoich trudności. To na tych wyścigach pojawia się element strategiczny związany z potrzebą spania oraz podejmowania decyzji na progu mocnego zarówno fizycznego, jak i psychicznego zmęczenia. Pod tym względem poziom trudności tych „krótkich” wyścigów, których obecnie jest bardzo dużo w Polsce, jest oczywiście dużo niższy. Nie oznacza to jednak, że są one gorsze od tych dużych zagranicznych “eventów”. Są one po prostu inne.
Jeśli jednak miałbym się do czegoś przyczepić, to chyba tylko do tego, że tak naprawdę sporo polskich ultramaratonów reklamuje się, jako imprezy w formule samowystarczalności. Niestety jednak w rzeczywistości regulamin owych imprez nie przestrzega tych ogólnie przyjętych zasad, pozwalając np. na tzw. jazdę na kole czy pomoc pomiędzy zawodnikami, wspólną jazdę itp. I tutaj podobnie, nie oceniam tego pod kątem gorsze - lepsze. Jest to po prostu coś innego, trochę jak dwie różne dyscypliny sportowe. Fajnie jednak, jeśli trzymalibyśmy się tych podstawowych wyznaczników, prezentując czy reklamując dane eventy.
CR: Jak wygląda zainteresowanie samych zawodników oraz mediów ultramaratonami? Czy w ostatnich latach stały się one bardziej popularne, czy mimo wszystko ciągle są odbierane jako sport niszowy przeznaczony dla wąskiej grupy osób?
PP: Oczywiście! W ostatnich latach zarówno w Polsce, jak i na całym świecie popularność ultramaratonów i generalnie wyścigów bikepacking’owych niesamowicie wzrosła. Zaledwie 8 lat temu na starcie The Transcontinental Race stanęło tylko 31 zawodników, kiedy dzisiaj tysiące starają się o miejsce na liście startowej, często bez powodzenia. I to wielokrotnie. To samo dzieje się w Polsce. Wysyp wyścigów, szczególnie tych gravelowych to taki trochę ewenement. Bardzo to cieszy, bo po pierwsze jest w czym wybierać, po drugie jest większa konkurencja. Nie wystarczy już tylko narysować kilkaset kilometrów trasy i skrzyknąć środowisko. Trasa musi być przemyślana, a organizacja sensowna. To samo, jeśli chodzi o poziom zawodników. Mocne niedzielne przejażdżki nie raz nie wystarczą, aby znaleźć się w pierwszej dziesiątce większych eventów.
Nie jest to jednak wystarczająco duża popularność, abyśmy nie nazywali tych wyścigów sportem niszowym. Tak, nadal jest to sport niszowy, w którym udział biorą normalni ludzie z tzw. ulicy, dla których jest to albo dobra przygoda, albo po prostu ucieczka od codzienności. Wprawdzie największe wyścigi takie, jak The Transcontinental Race, przedostają się powoli do mediów masowych, jednak skala ta jest nadal marginalna.
W środowisku natomiast oraz wewnątrz ogólnie rozumianej branży rowerowej faktycznie, wyścigi te nabierają obecnie ogromnej popularności. Najlepsi zawodnicy są już sponsorowani przez producentów rowerów, sprzętu bikepackingowego czy osprzętu rowerowego. W niektórych wyścigach biorą udział zawodnicy PRO lub exPRO. Kto wie, jak długo jeszcze będziemy rowerowe ultramaratony nazywali sportem niszowym. Szczerze, mam nadzieję, że jak najdłużej.
CR: Dlaczego?
PP: Wydaje mi się, iż to, że na takich wyścigach nie ma dużych mediów, wielkich nagród czy sponsorów, którzy decydują o przebiegu imprezy, pozwala zachować realność i niezależność tych eventów oraz wszystkiego co się podczas nich wydarza. Pamiętajmy, że mówimy tutaj o samowystarczalności, więc zawodnicy muszą być sami na trasie, mierzyć się z problemami, o których my często nic nie wiemy. W tym środowisku każdy praktycznie jedzie taki wyścig dla samego siebie, a koniec końców, każda z tych imprez, to tak naprawdę tylko duża rowerowa przejażdżka. Oczywiście, jest to bardzo często dobry "show", ale jedzie się zazwyczaj o poznanie samego siebie, pokonanie granic, przeżycie przygody, przysłowiowy uścisk dłoni i zimne piwo na mecie, a nie wielkie nagrody i pieniądze.
Problem ten było bardzo dobrze widać na The Transcontinental Race w 2019 roku, kiedy Fiona Kolbinger (pierwsza w historii kobieta, która wygrała ten wyścig) pokonywała ostatnie kilometry ponad 4000-kilometrowej trasy. Meta była we Francji, gdzie w międzyczasie zrobiło się bardzo głośno o przebiegu wyścigu. Fiona nie mogła spokojnie pokonać ostatnich 200 kilometrów wyścigu, ponieważ była non stop zatrzymywana i zaczepiana przez przeróżne media, blogerów, fanów itp., ponieważ bardzo chcieli z nią rozmawiać o jej fenomenalnym wyczynie. Wprawdzie wydawać by się mogło, że to nic złego, ale jednak idea samowystarczalności wymaga zachowania niesamowitej dyscypliny i zachowań, które w żaden sposób nie będą wpływały na faworyzowanie wyniku danego zawodnika. Wydaje mi się, że gdyby ultamaratony były na co dzień w masowych mediach, idea samowystarczalności o jakiej mówimy, nie była by tak prosta do przestrzegania, a może nawet niemożliwa.
CR: Filozofia Race Through Poland, który wymyśliłeś i organizujesz, stanowi, że: "jeżeli możemy sobie coś wyobrazić, to jesteśmy w stanie tego dokonać". W jaki sposób wyobrażasz sobie RTP za kilka lat?
PP: Ostatnimi czasy trochę martwię się o przyszłość, mimo iż na ogół jestem bardzo dużym optymistą. Zamarzyłem sobie kiedyś, że mój wyścig będzie z roku na rok odkrywał przepiękne tereny, drogi i krainy południowej Polski i okolic: Słowacji, Czech, południowych Niemiec, Ukrainy, może nawet Węgier. Miejsc będących pod naszym nosem, ale które niekoniecznie znamy. Miejsca trudnych do odkrycia i wymagających, bardzo wyraziście nagradzających przebyty trud. Tak chciałbym widzieć Race Through Poland, jako wyścig, który pozwala uczestnikom odnaleźć i zmierzyć się ze swoimi słabościami w tych możliwie najlepszych widokowo oraz przygodowo warunkach. Ważne też dla mnie jest, aby wyścig był obsadzony międzynarodowo, aby konkurencja była duża, aby nasi polscy zawodnicy mogli zmierzyć się na nim z najlepszymi na świecie. Mam wielką nadzieję, że epidemia nie powstrzyma tego, co do tej pory udało się osiągnąć i nie będziemy musieli ograniczać naszych wyobrażeń.
CR: Gravel Attack to kolejny wyścig, który współtworzysz. Przebiega on na dystansach 200 oraz 400 km. Jak wygląda proces przygotowania takich tras?
PP: Gravel Attack to dla mnie taka odskocznia od szosy, którą bardzo ubóstwiam. To, co lubię najbardziej w organizacji to właśnie proces tworzenia tras. Na gravelu jest inaczej niż na szosie. Nie wszystko oczywiste — dróg i opcji jest dużo więcej. Skala trudności też jest inna, inaczej liczymy kilometry, inaczej liczymy czas. Dlatego właśnie ten proces jest bardzo czasochłonny, ale również bardzo satysfakcjonujący. Gdy powstał ogólny zamysł trasy, czyli zaliczenie „Korony Kotliny Kłodzkiej”, spędziłem kilkadziesiąt godzin nad przeróżnymi mapami w Ride with GPS, rolując pomiędzy widokami satelitarnym, OSM, Street View, Google etc. Później rozpoczął się etap pracy w terenie. Po pracy wsiadałem w pociąg lub samochód, jechałem w Kotlinę Kłodzką i pokonywałem kawałek po kawałku różnych wariantów trasy, szukając nowych dróg. Często na gorąco, na orientację, często już w nocy po zmroku. Każdy z tych wyjazdów był taką małą popołudniowo-wieczorną przygodą. W weekendy starałem się łączyć te krótkie odcinki w dłuższe całości. Wyjeżdżałem na całe dnie, aby je sprawdzić. Ostatecznie po około 1,5 miesiąca takiej pracy i przygody, narysowałem kompletną trasę. To naprawdę fantastyczne uczucie, gdy całość tworzy się totalnie samodzielnie od początku do końca. Trochę tak, jakbym był artystą i namalował jakiś obraz albo napisał książkę.
CR: Powiedziałeś kiedyś, że ultramaraton to podtapianie w strefie totalnego dyskomfortu, a czynnikiem który pozwala pokonać trudności jest w dużej mierze rywalizacja. Czy istnieje podczas wyścigu moment, który jest najbardziej kryzysowy, czy to raczej ciągłe zmaganie z przeciwnościami?
PP: Wydaje mi się, że tak właśnie jest. O wiele trudniej się poddać, wycofać, jeśli bierzemy udział w wyścigu, do którego przygotowywaliśmy się przez pół sezonu niż na długodystansowej wycieczce, która przecież zawsze może zostać powtórzona. Rywalizacja wzbudza w nas adrenalinę, wyzwala dodatkową energię i nieznane wcześniej siły. Nie ma w tym oczywiście niczego negatywnego. To jest bardzo pozytywna energia. Możemy rywalizować z czymkolwiek lub z kimkolwiek, ale musi to być rywalizacja, abyśmy mogli poczuć tę moc. A odnośnie kryzysów, to w moim przypadku najczęściej jest to trzeci, czwarty dzień wyścigu. To moment, kiedy organizm ma jeszcze wystarczająco siły, aby walczyć z moim umysłem o święty spokój. Zazwyczaj po tym czasie włącza się taki wyścigowy flow, który czasem wydaje mi się, mógłby już trwać w nieskończoność. To takie trochę zagubienie w czasie i przestrzeni — to niesamowicie trudne, ale równocześnie niesamowicie przyjemne uczucie. Oczywiście w każdym momencie może pojawić się coś, co zrzuci nas z siodła, ale wydaje mi się, że jeśli dotrwamy do tego kulminacyjnego momentu, który pewnie dla każdego jest indywidualny i go przetrwamy, to dalej jest już dużo prościej.
CR: Doradź nam, jak optymalnie spakować się na ultramaraton? Czy masz top 10 rzeczy, które zawsze zabierasz ze sobą?
PP: Każdy ultramaraton jest inny, więc i sposób pakowania oraz wybór ekwipunku będzie zróżnicowany. Wszystko zależy od dystansu wyścigu, terenu, w jaki się wybieramy, dostępności do cywilizacji, pory roku czy formuły, w jakiej się ścigamy. Opcji i wersji jest naprawdę wiele, a na dodatek, każdy z nas jest też zupełnie inny — ma inne potrzeby, inne poczucie temperatury, inne obawy. Jedni wytrwają kilka dni bez mycia zębów inni nie są w stanie sobie tego wyobrazić. Jedni mogą jechać w góry w deszczu w krótkich spodenkach, inni nie będą mogli się ruszać, gdy złapie ich zimna ulewa na zjeździe, a nie będą odpowiednio ubrani. Dlatego właśnie zawsze polecam, aby brać więcej niż mniej. Lepiej nauczyć się na swoich błędach, że czegoś nie potrzebowaliśmy, niż zaprzepaścić sobie wymarzony wyścig, bo żałowaliśmy kilkaset gram na ciepłą kurtkę bądź śpiwór. Jeśli miałbym wybrać 10 rzeczy, które zawsze zabieram ze sobą na kilkudniowy wyścig to myślę, że byłyby to:
CR: Z czego Twoim zdaniem wynika rosnąca popularność graveli?
Gravele są po prostu świetne. Wydaje mi się, że ich wszechstronność i dostępność to jest właśnie klucz do sukcesu. Gravele są dla wszystkich. Nie musisz być nie wiadomo jakim kolarzem, aby jeździć na gravelu. Nie musisz mieć nie wiadomo jakich ciuchów kolarskich, aby to robić. Wręcz przeciwnie. Środowisko jest luźne, nastawione głównie na dobrą przygodę, bikepacking, niekoniecznie ściganie i rywalizacje. Nikt nie zwróci ci uwagi, że okulary masz pod paskami kasku, a nie na nich.
Często w las lepiej wyjechać w krótkich dżinsach i t-shircie, niż profesjonalnym stroju kolarskim, który pewnie potargałby się na pierwszym szlifie przez krzak dzikiej róży. To taki złoty środek pomiędzy prawdziwą szosą a prawdziwym MTB, dlatego chyba właśnie zmieści się w tej kategorii o wiele więcej potrzeb i oczekiwań. Ja osobiście uwielbiam gravele. Kojarzą mi się z beztroską i swobodą. Na dodatek to rower bardzo wymagający. Zwłaszcza, jeśli podchodzisz do niego wyścigowo i rywalizacyjnie.
Gravel nie wybacza. Sprzęt niszczy się szybciej, a ciało szybciej wymięka, ale daje to sporo niespotykanej nigdzie indziej satysfakcji, przy czym zostaje zachowany ten element szybkości i pędu, który tak bardzo kochamy w szosie, po której przecież na gravelach całkiem przyjemnie się jeździ.
CR: Na koniec jakie rady dałbyś komuś, kto chce się przygotować do swojego pierwszego ultramaratonu?
To kolejne trudne pytanie, bo każdy z nas jest inny, ale może to właśnie będzie tą radą. Oczywiście warto wczytać się w temat, korzystać z doświadczenia innych, sprawdzić oraz przetestować swój sprzęt i wszystko inne, co się da, dokładnie przeanalizować trasę wyścigu, przygotować się na najgorsze na trasie itp., ale najważniejsze to słuchać samego siebie i wierzyć w swoje decyzje, ucząc się na nich samych. Jeśli najmocniejsi zawodnicy na świecie potrafili pokonać takie wyścigi, jak Transcontinental Race jadąc je, jako pierwszy taki wyścig w życiu, to każdy z nas jest chyba w stanie tego spróbować. Oczywiście warto mierzyć siły na zamiary, podchodzić do trasy z pokorą, rozważnie planować przebieg wyścigu, nie nakładać na siebie zbyt wielkich presji, ale czasem trzeba po prostu pójść za głosem serca i spróbować zrobić coś szalonego. Kto wie, może okaże się, że mamy dar właśnie do tego. Ja po moim pierwszy wyścigu, którym jak wspominałem był The Transcontinental Race, stwierdziłem, że nie jest to wyścig dla każdego, ale każdy mógłby spróbować go przejechać. I to jest chyba najwspanialsze w tym niszowym sporcie!
Więcej informacji na temat organizowanych przez Pawła Puławskiego wyścigów znajdziesz na stronach internetowych racethroughpoland.pl oraz gravelattack.pl. Natomiast jeżeli chcesz na bieżąco śledzić kolarskie poczynania naszego rozmówcy zapraszamy na profil na Facebooku (@pikopulawski) oraz Instagram (@pikopulawski).
Niniejszy wywiad to część cyklu rozmów z miłośnikami dwóch kółek, którzy decydują się na wymagające, wielodniowe wyprawy. Pytamy profesjonalnych sportowców i popularnych amatorów o to, co jest dla nich najważniejsze w jeździe na rowerze. Poruszamy temat popularnego bikepackingu. Dociekamy, jakie 10 przedmiotów musi koniecznie znaleźć się w ich bagażu przed każdą wyprawą. Szukamy inspiracji, odkrywamy tajniki różnych dyscyplin, pytamy o plany oraz najciekawsze przygody.