Warta Gravel – szutrowe wyzwanie po nadwarciańskich okolicach
08-08-2024Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Znany pod pseudonimem BiruCycling Mateusz Birecki to miłośnik długodystansowych wypraw, który chętnie przemierza polskie i europejskie szlaki. Zwykle omija punkty popularne wśród turystów, aby odkryć najciekawsze, mało znane zakątki odwiedzanych rejonów. Najczęściej decyduje się na podróże w pojedynkę, co sprawiło, że stał się perfekcyjnym bikepakerem. Nam zdradza, w jaki sposób rozpocząć swoją rowerową przygodę, jak przygotować się do dalekich tras oraz co zrobić, aby debiutując nie zrazić się do kolarstwa.
CentrumRowerowe.pl: Przejechałeś w jeden z dzień trasę z Wrocławia do Kołobrzegu. Często pokonujesz ogromne dystanse na rowerze. Na czym według Ciebie polega fenomen długodystansowego kolarstwa? Czy Twoim zdaniem będzie ono coraz bardziej popularne w Polsce?
Mateusz Birecki: Oj, jak to dawno temu było. Tak na dobrą sprawę tamten wyjazd do Kołobrzegu był pierwszym „długim dystansem” dla mnie z jazdą nocną i walką z wieloma przeciwnościami. Od tamtej pory przejechałem dziesiątki albo i setki tysięcy kilometrów, tras dłuższych i krótszych. Nie wiem, czy mogę odpowiadać za każdego, ale myślę że większość zgodzi się z moją tezą, co do kolarstwa długodystansowego właśnie. Moim zdaniem ten fenomen wynika z dwóch rzeczy. Przede wszystkim chcemy w życiu przekraczać pewne granice i bariery, wychodzić z tak zwanych „stref komfortu”, udowadniać sobie lub innym, że tak naprawdę możemy wszystko, gdy się na to odważymy. A po drugie bariera wejścia do długich dystansów jest naprawdę niewielka. Wystarczy po prostu jeździć. I jasne – jedni zrobią to szybciej, inni wolniej, ale wszyscy osiągając swoje cele są tak samo szczęśliwi, bo zrobili coś, co jeszcze do niedawna wydawało się być poza ich zasięgiem. Długie dystanse to fenomen nie tylko Polski, ale i trend, jaki da się zauważyć na całym świecie. Ilość imprez i indywidualnych, ambitnych projektów tylko to potwierdza. A wynika to też z faktu, że „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Każdy, kto tego zasmakuje, będzie chciał więcej — będzie poszukiwał nowych, coraz bardziej wymagających wyzwań. I myślę, że tak długie dystanse będą coraz popularniejsze.
CR: Jak przygotować się do długich dystansów fizycznie i mentalnie? Co byś powiedział komuś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z kolarstwem długodystansowym?
MB: Chyba każdy, kto chociaż raz spróbował długiego dystansu zgodzi się ze mną, że tak naprawdę nawet najlepsze przygotowanie fizyczne nic nie da, jeśli nie będzie funkcjonowała głowa. Zaczyna się zawsze tak samo. Jest uśmiech na twarzy, euforia, noga podaje. Ale przychodzi taki moment, że nagle nie chce się nic, a wszystko wokół jest przeciwko nam. I wtedy głowa ma największe znaczenie. Długi dystans to sztuka cierpienia. Czy da się jej nauczyć? Pewnie tak. Znam osoby, które świadomie i celowo jeżdżą w dużym mrozie czy całodziennych ulewach, tylko po to, by takie rzeczy ich nie zaskakiwały w trakcie realizacji poważniejszych planów. U mnie to doświadczenie chyba jest bardziej naturalne, przychodzi z każdym kolejnym wyzwaniem, jakie sobie wyznaczam. Takim najbardziej dotkliwym momentem był chyba Race Through Poland z 2019, gdy większość z nas – uczestników nie dojechała do mety. Warunki pogodowe były tak beznadziejne, że powstrzymały nawet największe nazwiska ultrakolarskiego świata (wycofał się m.in. zwycięzca maratonu Paryż-Brest-Paryż, Bjorn Lenhard). Pamiętam tę ścianę wody, w którą wpadłem przed Szklarską Porębą. Nie miałem już nic suchego, by jechać dalej. Byłem zrozpaczony swoim nieprzygotowaniem. Ale od tamtej pory w mojej garderobie zaszły takie zmiany, że dzisiaj żaden deszcz, żadna ulewa mi straszne nie są. Myślę, że każdy kto rozpoczyna swoją przygodę z długimi dystansami, powinien mierzyć swoje siły na zamiary. Jasne, cudowne jest pokonanie Transcontinental Race bez żadnego przygotowania, ale ja jestem osobą twardo stąpającą po ziemi i każdy mój kolejny cel jest przede wszystkim realny – ja wiem, że zrealizuję go tak, jak sobie wcześniej założyłem.
CR: Jak zaplanować długą trasę? Czy korzystasz z nawigacji?
MB: Przyznam szczerze, że swojej najdłuższej wyprawy z Wrocławia na Pico de Veleta nie planowałem prawie w ogóle. Po prostu połączyłem dwa punkty: mój dom i szczyt Velety, a ślad trasy został utworzony w aplikacji. Jedyną pinezkę dodałem na Mont Ventoux, bo wiedząc że będę tak blisko, chcę po prostu tam wjechać. Tak, korzystam z nawigacji i wszelkich udogodnień, jakie daje dzisiejszy świat. Z drugiej strony jednak, wszystkie moje dotychczasowe podróże i wyprawy były w miejscach cywilizowanych, gdzie nie miałem problemu z dostępem do internetu. Ale przyznam też, że marzy mi się przejechać jakąś trasę nie korzystając z nawigacji, a z klasycznej, papierowej mapy. To byłaby dopiero przygoda!
Tak naprawdę planować można w nieskończoność. Oglądając zdjęcia na Street View, przeglądając inne blogi i fora. Jeśli chce się zobaczyć coś konkretnego, nieco pozwiedzać to nie ma w tym nic złego. Ja do swoich wypraw podchodzę nieco inaczej. Chcę odkrywać, to co przede mną, nie analizuję śladów, które wyznacza mi aplikacja. I to jest bardzo fajne, choć też ma swoje minusy. Bo np.: przejeżdżając przez Awinion nie widziałem słynnego mostu, a w Barcelonie zjechałem jedynie zrobić zdjęcie pod Sagrada Familia. Ale z drugiej strony przy takich miejscach na mapie wpinam pinezki, mówiąc sobie: „O! tutaj było fajnie, chciałbym tu wrócić i poznać to miejsce lepiej”.
CR: Jak zregenerować się po takim wysiłku. Co poleciłbyś początkującym, żeby nie zrazili się do jazdy długodystansowej?
MB: Mam taką zasadę, że po każdej wyprawie przynajmniej na chwilę odstawiam rower na bok. Nie trwa to dłużej, niż kilka dni. Ale taki reset pozwala na nowo nabrać ochoty do kręcenia kilometrów. A regeneracja w trakcie wyprawy? Tak naprawdę nie istnieje. Budzisz się co rano, boli Cię już wszystko i zadajesz sobie pytanie: po co? Ale wtedy wsiadasz na rower i wszystkie bóle, wątpliwości, rozterki znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki.
CR: Z Twojego bloga dowiedziałam się, że wolisz jeździć w pojedynkę. Co daje Ci jazda solo? Jakie są jej plusy i minusy?
MB: Jestem introwertykiem i jazda w samotności jest dla mnie czymś naturalnym i pozwalającym odnaleźć prawdziwą radość z jazdy. Samotne spędzanie czasu na rowerze pozwala przemyśleć wiele spraw, znaleźć rozwiązania problemów życia codziennego, które wydawały się chwilę wcześniej być nie do rozwiązania. Pozwala też snuć nowe plany, kreować ciekawe pomysły, które później mogę realizować. Ale to też nie jest tak, że jeżdżę tylko sam. Z chęcią, gdy tylko czas na to pozwala biorę udział w jazdach grupowych, zjawiam się na zawodach, czy spotykam z innymi na przejażdżki.
CR: O czym myśli się pokonując długie dystanse? Co jest największym ograniczeniem?
MB: Tak naprawdę myśli się o wszystkim. Można się zdystansować od całego świata, spojrzeć na wszystko z boku. Dostrzec to, czego wcześniej się nie widziało. A ograniczenia? One tak naprawdę nie istnieją. One są w nas, w naszym umyśle. I gdy tylko zechcemy je pokonać, znajdziemy w sobie motywację do tego, dostrzeżemy, że to co jeszcze przed chwilą nazywaliśmy „problemem”, tak naprawdę było nic nie znaczącą błahostką.
CR: Dużo jeździsz po Europie. Jak wyglądają trasy za granicą? Czym się wyróżniają względem tych polskich?
MB: Tak, lubię uciekać za granicę i poznawać nowe miejsca. Choć przyznam szczerze, że okres pandemii pozwolił mi odwiedzić nieznane mi do tej pory zakątki Polski. I to było wspaniałe doświadczenie. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że infrastruktura rowerowa w naszym kraju jest coraz lepsza i chociaż wciąż od takich krajów jak Niemcy, czy Szwajcaria dzieli nas galaktyka, to nie mamy się czego wstydzić. Tak naprawdę jeżdżenie po Europie Zachodniej jest bardzo zróżnicowane. Każdy kraj to inna kultura jazdy kierowców, inne podejście do rowerzystów. Także inna infrastruktura. Bardzo lubię jeździć po Niemczech, po Czechach, zakochałem się w Szwajcarii. Ale gdy przypomnę sobie wiele bocznych dróg francuskiej Prowansji, to przechodzą mnie ciarki po ciele. Tylu dziur w Polsce nie widziałem chyba nigdzie. Czym się wyróżniają drogi zachodniej Europy? Myślę, że przede wszystkim tym że są. Te, przeznaczone tylko dla rowerzystów. Pozbawione ruchu samochodowego i miejskiego zgiełku. Jednak, jak już podkreśliłem i u nas się to zmienia.
CR: Napisałeś książkę „Krótki przewodnik po bikepackingu - …gdy droga staje się celem”. Jak najlepiej spakować się w długą zagraniczną rowerową podróż? Podaj 10 rzeczy, które zawsze zabierasz ze sobą na wyjazd.
MB: Pierwszą i najważniejszą rzeczą, jaką ze sobą należy zabrać na każdy wyjazd, to dobry humor i pozytywne nastawienie. Cała reszta tak naprawdę się nie liczy, jest tylko dodatkiem. Tym, co nam ma umilić i ułatwić podróż. Zresztą, jeśli nie jedziemy gdzieś na koniec świata, to wszystko inne jesteśmy sobie w stanie kupić. Uśmiechu na twarzy nie kupimy nigdzie. Domyślam się, że ta odpowiedź nie jest dla Ciebie satysfakcjonująca i oczekujesz konkretów. Tak naprawdę każda wyprawa jest inna i do każdej zestaw bikepackingowy wygląda inaczej. To, co się nie zmienia to na pewno:
CR: Co Twoim zdaniem jest największym błędem w bikepackingu? Czego należy unikać?
MB: Największym błędem jest nie odważyć się i nie ruszyć przed siebie! Zapewniam każdego z Was, że jeśli spróbujecie bikepackingu, to za każdym razem będzie Wam mało. A błędy? Zawsze się przytrafią. Ich się nie da uniknąć. Dla jednych będą one miały większe znaczenie, dla innych mniejsze. Zawsze zdarzy się coś, co nas zaskoczy, czego nie przewidzieliśmy. Ale przecież można z tym żyć. Można uczyć się na cudzych błędach – zresztą jest to najlepsze rozwiązanie, ale nigdy nie będzie tak że uda nam się nam ich uniknąć. Powiem więcej, dadzą o sobie znać w najmniej oczekiwanym momencie.
CR: Na koniec powiedz proszę jakie jest Twoje największe marzenie kolarskie?
MB: Pozwól, że odpowiedź na to pytanie zacznę od marzenia, które już się spełniło. Wjazd na Passo dello Stelvio pierwszy raz zaświtał mi w głowie, gdy Rafał Majka walczył na Giro d’Italia. Wówczas Alpy pokazały swoją moc i nie wpuściły kolarzy na Cima Coppi. Wówczas pomyślałem, że fajnie byłoby się tam znaleźć. Nie miałem wtedy nawet roweru szosowego, a kilometry kręciłem na tanim góralu! Przez kolejne lata rozwijałem się w swojej kolarskiej pasji, lecz wciąż marzyłem o Stelvio. Nie chciałem zrobić tego ot tak, byle jak. Musiałem do tego dojrzeć. Aż w końcu spakowałem torby, wsiadłem do pociągu i w austriackim Innsbruck’u rozpocząłem swój Tour de Dreams. Wyścig za marzeniami. Dzień, w którym podjeżdżałem Stelvio był bez wątpienia jednym z najpiękniejszych w moim życiu. Nie liczył się czas podjazdu, ja chciałem być tam, jak najdłużej i przeżywać, jak najpełniej te chwile. Gdy na szczycie, przy bezchmurnym niebie, bezwietrznej pogodzie jeden ze sprzedawców pamiątek oznajmił mi: „Gratuluję, dotarłeś dzisiaj pierwszy na szczyt przełęczy” moje ciało i mój umysł wpadł w stan euforii. Stan, którego nie da się opisać słowami. Byłem szczęśliwy, że tam jestem, że to o czym marzyłem od początku swojej kolarskiej przygody właśnie się spełnia.
A jakie jest dzisiaj moje największe kolarskie marzenie? Dwa lata temu to samo pytanie zadał mi Robert Korzeniowski, gdy spotkaliśmy się przed moim wyjazdem na Tour de France, gdzie byłem gościem CCC Team. I muszę Ci powiedzieć, że nie wiedziałem, co mam mu odpowiedzieć. Bo i owszem, mam jakieś cele, plany, ale nie mają one w sobie takiej siły, takiego pragnienia ich osiągnięcia, jak miało kiedyś Stelvio. Stanowią one dla mnie pewien drogowskaz, są kamieniami milowymi do tego, bym swoją kolarską pasję rozwijał. Ale jednocześnie nie mogę o nich mówić, jako o marzeniach.
Długo się nad tym zastanawiałem i sądzę, że moje marzenie – kolarskie, ale nie tylko – ma nieco inny wymiar. Dzisiaj w zasadzie gdziekolwiek się nie pojawię, spotykam swoich fanów i obserwatorów, którzy chcą się przywitać, zbić piątkę, zrobić zdjęcie, porozmawiać. Te spotkania, te rozmowy są dla mnie ważne, bo dają dowód, że to co robię ma sens. Moim marzeniem jest nie zdobycie czegoś, czy podjechanie jakiejś góry. Jest nim inspirowanie ludzi do tego, by zmieniali swoje życie, by cieszyli się nim każdego dnia. Na rowerze lub bez.
BiruCycling znajdziesz na stronie internetowej biru.pl, Facebooku, Youtubie i Instagramie, gdzie autor dzieli się relacjami z podróży, motywuje do aktywności i testuje produkty.
Niniejszy wywiad to część cyklu rozmów z miłośnikami dwóch kółek, którzy decydują się na wymagające, wielodniowe wyprawy. Pytamy profesjonalnych sportowców i popularnych amatorów o to, co jest dla nich najważniejsze w jeździe na rowerze. Poruszamy temat popularnego bikepackingu. Dociekamy, jakie 10 przedmiotów musi koniecznie znaleźć się w ich bagażu przed każdą wyprawą. Szukamy inspiracji, odkrywamy tajniki różnych dyscyplin, pytamy o plany oraz najciekawsze przygody.