Bikepacking okiem ZielonegoF16, czyli plany i doświadczenie
21-07-2021Program
lojalnościowy
4,9/5 Nasza ocena
na Opineo
Punkty odbioru rowerów
Dostawa gratis w 24h
Zimowa wyprawa po Bajkale to tylko jedna z wielu niezwykle ciekawych i wymagających przygód rowerowych Jakuba Rybickiego. To pasjonat podróży, miłośnik jazdy na fat bike`u oraz fotografii w ekstremalnych warunkach. Rozmawiamy o tym, jak przygotowuje się do długich dystansów. Dzieli się z nami swoim niezbędnikiem bikepackingowym oraz daje wskazówki dla początkujących rowerzystów!
Centrum Rowerowe: Zimowe podróże rowerowe to Twoja specjalność. Opowiedz proszę, dlaczego zdecydowałeś się właśnie na taki środek transportu w wymagających warunkach pogodowych?
Jakub Rybicki: Najprostsza odpowiedź brzmi: dlatego, że lubię jeździć rowerem, po prostu. W dodatku rower jest najbardziej przyjaznym środkiem transportu, jeżeli chodzi o środowisko. Można się nim przemieszczać szybko, choć równocześnie jest na tyle wolny, że mamy szansę bez problemu poznawać kraje i miejsca, do których jedziemy. Dodatkowo wzbudza z reguły sympatyczne reakcje. Teraz może mniej ze względu na to, że turystyka rowerowa jest dużo bardziej rozwinięta. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu, albo do teraz w krajach, w których to się rzadko spotyka, rower wzbudza, jeżeli nie sensację, to zainteresowanie.
Przede wszystkim jest to jednak mój podstawowy środek transportu, którym poruszam się na co dzień. Pomysł na przejechanie Bajkału rowerem wynikał również z innych względów: nie dałoby się go objechać samochodem, natomiast obejście piesze zajmuje najszybszym ludziom około 60 dni. Był to, więc naturalny wybór.
Po odbyciu pierwszej zimowej wycieczki wspólnie z Pawłem Wichrem okazało się, że całe przedsięwzięcie wygląda i brzmi ekstremalnie, tymczasem na trasie nie ma wielkich zagrożeń. Fakt, że temperatury są dosyć skrajne, jednak w momencie, gdy zadba się o właściwy ubiór, nawet to nie stanowi wielkiego problemu. Za to jest tam po prostu pięknie. Zima w warunkach syberyjskich, polarnych, czy też subpolarnych, oferuje nam takie wrażenia, których nie zobaczymy nigdzie indziej. Dlatego kontynuujemy tę przygodę cały czas.
CR: Gdzie wyruszyłeś na swoją pierwszą wyprawę rowerową?
JR: Moja pierwsza większa rowerowa wyprawa to rok 2006 i wyprawa do Estonii. Wybraliśmy akurat to miejsce ze względu na to, że ze razem z koleżanką uczyłem się języka estońskiego. Uznaliśmy, że po 2 latach nauki fajnie byłoby zobaczyć ten kraj. Byliśmy studentami i nie mieliśmy pieniędzy stwierdziliśmy więc, że najtańszym sposobem będzie wyprawa rowerami.
Jak się okazało była to bardzo dobra trasa na początek. Jej dystans wyniósł łącznie około 1600km. Teren głównie płaski, drogi dobre, infrastruktura rowerowa jakaś istniała. Jedynie pogoda w tym kraju była problemem, ponieważ często pada. Jednak właśnie wtedy odkryliśmy, że podróż tym środkiem transportu dostarcza wiele trudnych do opisania pozytywnych emocji i wrażeń. Na pewno wszyscy rowerzyści wiedzą, o czym mówię. Możemy przyjąć — jest to radość.
Okazało się także, że jazda rowerem dobrze robi na kręgosłup oraz na wiele innych rzeczy, co było dla mnie ważne z racji wcześniejszego złamania. Od tej pory mniej więcej co rok, albo dwa, jeżdżę rowerem na większą wyprawę.
Zimowa jazda to nie tylko pokonywanie lodu, ale i wielogodzinne pchanie roweru przez nieprzejezdne zaspy śniegu. Z tego, co udało nam się dowiedzieć Bajkał pokonywałeś na zwyczajnym rowerze, natomiast Grenlandię już na fat bike’u, który z nich Twoim zdaniem spisywał się lepiej?
JR: Zdecydowanie fat bike. Ten typ roweru został stworzony właśnie po to, żeby jeździć po śniegu, błocie czy piachu. Niemniej w momencie, kiedy wyruszałem nad Bajkał fat bike’i były w Polsce świeżą nowinką. Nie miałem możliwości na nim jeździć, przez co w kontekście wyprawy nie brałem go nawet pod uwagę. Druga kwestia to oczywiście pieniądze. Nie miałem wtedy takich środków, żeby kupić sobie taki rower.
Bajkał jest bardzo prosty. To jezioro, gdzie cały czas jedzie się po płaskim terenie. Mimo tego, zdarzyło się kilka dni, kiedy byliśmy zmuszeni do pchania rowerów non stop. Przypuszczam, że gdybyśmy mieli fat bike’i też nie udałoby nam się tego uniknąć, ale zapewne tego typu incydentów byłoby o wiele mniej. Stanowiłoby to kolosalną różnicę. Teraz, gdy doradzam innym, zawsze proponuję jazdę fat bikem. Można nim pokonywać nawierzchnię, która wydawałaby się nieprzejezdna. Jednak bez względu na rower, jak do tej pory, pchanie roweru stanowiło nieodłączną część każdej wycieczki zimowej.
CR: Jak wyglądają przygotowania do takiej wyprawy, zarówno pod kątem przygotowania fizycznego, jak i przygotowania sprzętu? Sam szukałeś wszystkich informacji czy kogoś się radziłeś?
JR: Akurat nie bardzo jest z kim rozmawiać na ten temat, bo w Polsce na palcach jednej ręki można policzyć ludzi, którzy zajmują się zimowymi wyprawami długodystansowymi. Natomiast jeżeli chodzi o przygotowanie fizyczne, to nigdy specjalnie się nie przygotowywałem, ze względu na to, że po prostu na co dzień jeżdżę rowerem.
Po samym Poznaniu można bez problemu przejechać wiele kilometrów. Jazda po mieście bardzo dużo daje. Jednak ważne, aby wspomniana aktywność odbywała się w każdych warunkach pogodowych. Oprócz samej jazdy, świetnie zda egzamin jakikolwiek sport aerobowy — może być pływanie albo bieganie. Sam nie lubię biegać, ale pływanie jak najbardziej, dlatego przed większą wyprawą wzmagam tę i inne aktywności.
Choć muszę przyznać, że im jestem starszy, tym bardziej widzę, jak duże znaczenie mają przygotowania. Mając 20 lat tak naprawdę nie musiałem nic robić. Mogłem pojechać 1000 km bez problemów. W tym momencie wiem, że może się to skończyć ewentualnymi problemami zdrowotnymi, dlatego staram się troszeczkę tę formę przygotowywać. Jednak zaznaczam, że nie są to żadne olimpijskie ćwiczenia, bo po prostu nie mam na nie aż tyle czasu.
CR: W jaki sposób przemierzasz całą trasę? Wyznaczasz sobie określoną liczbę kilometrów, jaką trzeba pokonać danego dnia, czy też jest to raczej kwestia aktualnie panujących warunków atmosferycznych i dyspozycji?
JR: Zdecydowanie druga opcja. Wbrew temu, co ktoś mógłby sobie pomyśleć o wyprawach zimowych, to chodzi w nich przede wszystkim o dobrą zabawę. Mają być przyjemnością, a nie żadnym ekstremalnym czy sportowym wyczynem. Najważniejsza jest przygoda i frajda z podroży. Oczywiście, jesteśmy ograniczeni jakimiś datami, samolotami, urlopem, ale zawsze zakładamy zapas czasowy. Doświadczenie mówi nam, ile możemy przejechać dziennie i w jakich warunkach.
Będąc na Bajkale najmniej przebyliśmy 6km. Wtedy przez cały dzień pchaliśmy rowery. Z kolei najdłuższy pokonany dystans to 80km. Jednak w normalnych warunkach średnio były to odległości pomiędzy 30 a 40 km dziennie. Na Grenlandii jeździło się bardzo podobnie, średnio od 20 do 40 km dziennie. Wszystko zależy od warunków. Na Kungsleden trafiliśmy na zamieć śnieżną i jechaliśmy 100 km w tydzień, co też jest normalną sprawą. Za to widoki były fantastyczne!
Także oczywiście, liczymy trasę, próbujemy ocenić. Jednak to nie jest tak, że musimy trzymać się szczegółowo określonego planu. Ogólne założenia są, ponieważ muszą być: chociażby jedzenie trzeba zakupić z wyprzedzeniem, gdyż wszystko robimy w trybie unsupported, czyli bez wspomagania.
JR: Podstawą diety są liofilizaty. Ktoś kto nie jadł ich przez 3 tygodnie może nie zrozumieć, że po pewnym czasie człowiek już nie może tego przyswajać, bo bez względu na to, jak dobre one by nie były, to w pewnym momencie robią się obrzydliwe. Staramy się, wiec ubarwiać je przyprawami. Dodatkowo robię batoniki własnej produkcji. Wrzucam do nich wszystko co się da, tak żeby jeden miał około 500 kcal. Tak naprawdę najczęściej robi on za obiad. Jeden, dwa lub trzy batoniki. Dodatkowo jakieś słodycze, bo one zawsze poprawiają humor. Ewentualnie owsianka. Ja akurat nie cierpię płatków owsianych jako produktu, ale nic lepszego nie zostało dotychczas wymyślone, albo po prostu ja o tym nie wiem. W każdym razie tę owsiankę też jemy w umiarkowanych ilościach. Wzbogacamy ją bakaliami i orzechami. Wtedy jest w miarę zjadliwa.
Głównie staramy się żeby te posiłki były wysokoenergetyczne i łatwe w przygotowaniu. Wynika to z faktu, że w nasze gotowanie musimy wliczać zużycie gazu lub benzyny. Jest to określony ciężar, dlatego staramy się optymalizować jego stosowanie chociażby poprzez wykorzystywanie dobrej jakości palników. Tak czy inaczej, trzeba dysponować zapasem gazu. Nie może być sytuacji, w której nam go zabraknie, należy przewidywać tak, żeby jeszcze coś zostało. Wyliczamy wszystko na tyle, ile się da i staramy się racjonalizować i gotowanie, i zużycie wszystkiego.
Jednak jeżeli weźmiemy pod uwagę ilość kalorii, jaka jest potrzebna normalnemu rowerzyście przy określonym wysiłku, to mnie się nigdy nie udało osiągnąć tego progu. Zdarzają się sytuacje, kiedy cały dzień jesteśmy w jednym miejscu i wtedy możemy zjeść normalne jedzenie. Wykorzystujemy wtedy ten fakt i uzupełniamy zapasy, objadając się do granic możliwości, ale na co dzień jest to trudne.
Staramy się liczyć kalorie na bieżąco tak, żeby przyjmować chociażby minimalną ilość zapewnianiającą energię, ale to zawsze jest mniej niż powinno być według norm. Dlatego też na takich wyprawach chudniemy. Jeżeli chodzi o Bajkał to straciłem tam 5 czy 6 kg, ale była to 3— tygodniowa wyprawa. Na krótszych wycieczkach jest to zwykle 1, 2 czy 3 kg.
CR: Wymień proszę 10 rzeczy bez których nie wybrałabyś się na rowerową wyprawę zimą?
CR: Podróże rowerowe łączysz z fotografią. Opowiedz, czy poszukiwanie kolejnych kadrów to u Ciebie ciągły proces polegający na uchwyceniu danego momentu, który Cię zainteresuje, czy też po prostu wydzielasz sobie konkretne ramy czasowe, które podczas wyprawy przeznaczasz na robienie zdjęć?
JR: Zatrzymujemy się, gdy przytrafi się moment warty uwiecznienia. Na szczęście podróżuję najczęściej w zestawach dwójkowych. Paweł Wicher jest bardzo tolerancyjny, jeżeli chodzi o moje robienie zdjęć. Właściwie nigdy nie protestuje, chyba że już zupełnie zamarza, bo jak człowiek stoi, albo pozuje to przy -20, -30 stopniach Celsjusza zbyt długo nie wytrzyma. Moja małżonka jest trochę mniej tolerancyjna. Wtedy też muszę poświęcać fotografię na rzecz przemieszczania się do przodu. Każdy wyjazd tego typu jest jednocześnie wyjazdem fotograficznym. Jedno bez drugiego dla mnie nie istnieje. Nie miałabym frajdy z jazdy zimowej, gdybym nie mógł tego utrwalać.
Nie da się wyznaczyć czasu na fotografię. To zależy od krajobrazu, tego co nas spotka, od pogody. Jeżeli jest zamieć, to nie da się robić zdjęć — jedynie takie oddające całą sytuację. Jednak wymaga to gigantycznego wysiłku. Oczywiście, każdy fotograf wie, że złota i niebieska godzina to dobre pory do fotografowania. Jednak na trasie, o poranku jest to bardzo trudne organizacyjne, ponieważ z reguły wtedy właśnie pakujemy się i człowiek nie ma za bardzo siły. Natomiast staram się wykorzystywać wieczory. Zdjęcia nocne na tych terenach, po których jeżdżę są fantastyczne, ponieważ nie ma zanieczyszczenia światłem. Nie ma nawet samolotów, które by nad nami latały, co wynika z faktu, że są to odludne tereny. Miliardy gwiazd nad nami, droga mleczna. Dzięki temu, że jest mróz mamy doskonałą przejrzystość powietrza. Coś fantastycznego!
Ze względu na panującą temperaturę są to trudne zdjęcia, wymagające odpowiedniej manipulacji. Na dłoniach mam grube rękawice, których nawet chwilowe zdjęcie, grozi odmrożeniem rąk. Fotografia w warunkach zimowych wymaga dużo samozaparcia, jednak jeżeli ujęcie wyjdzie, to daje niesamowicie dużo satysfakcji.
JR: Myślę, że jest to kwestia indywidualna. Podróżowałem zarówno samotnie, jak i w większych grupach, i zależy co kto lubi. Jednym odpowiada samotność, albo nie mają partnera, z którym na tyle by się dogadywali, żeby ruszyć na wspólną wyprawę. Nie ma co ukrywać jest to trudne w wymagających warunkach. Inni natomiast nie wyobrażają sobie samotnej jazdy. Z różnych względów. Zapewne największą rolę odgrywają względy psychiczne.
Jeżeli chodzi o wyprawy zimowe, polarne to osiągniecie byłoby większe, gdybyśmy zrobili to samodzielnie, jednak niebezpieczeństwo całego przedsięwzięcia również by wzrosło. Jeżeli nam coś się stanie, to partner zapewnia nam duży komfort psychiczny. W pojedynkę nawet złamanie nogi może skończyć się tragicznie, jeżeli stracimy dostęp do telefonu satelitarnego. W momencie, gdy jest z nami partner to okazuje się, że to tylko zwykła kontuzja. Wchodzi się do namiotu, a on jedzie po pomoc. Niech ta pomoc będzie za trzy dni, ale będzie, wiec pod tym względem jest to dużo rozsądniejsze.
Myślę, że wyprawy zimowe samotne też mi się zdarzą, chociażby ze względu na urlop, który mój partner musi załatwiać. Jednak na razie jeździmy sobie zimą we dwójkę i to jest optymalna opcja.
Większe grupy też mogą być jakimś rozwiązaniem, jednak moim zdaniem musi być w nich lider. Demokracja na takich wyprawach średnio się sprawdza. Musi być osoba, która ma decydujący głos, bo jest dużo rzeczy, o których trzeba decydować każdego dnia. Chyba, że to dobra, zgrana od wielu lat grupa ludzi, mających odpowiednie doświadczenie.
CR: W jaki sposób planujesz kolejne wyprawy?
JR: Najczęściej zaczyna się od zdjęć, od wyobrażania. W przypadku zimowych wypraw szukam zbiorników wodnych, jakie mógłbym przejechać. Jest ich stosunkowo niewiele. Potem, jak już odnajdę właściwe miejsce sprawdzam, czy da się je pokonać rowerem. Tych informacji praktycznie nie ma. Na świecie istnieje niewielu ludzi, którzy robią tego typu rzeczy, więc z reguły tych relacji brakuje albo są szczątkowe. Jeżeli jednak znajduję kogoś, kto dokonał tego wcześniej, to piszę do takiej osoby. Czasem odpowiadają, a czasem nie.
Staram się zebrać, jak najwięcej informacji ze wszystkich możliwych źródeł. Najważniejsze dane sprowadzają się przede wszystkim do tego, jaki to jest szlak oraz czy jeżdżą po nim skutery. Jeżeli jeżdżą to jest duża szansa, na to, że fat bike również da radę pokonać tę trasę. Jeżeli korzystają z niej tylko narciarze, to może być średnio. W przypadku jezior sprawdzam także jaki mają lód, czy jest on czysty tak jak na Bajkale, czy też jest to jedynie kra, przysypana półmetrową warstwą śniegu, co nie rokuje zbyt dobrze. Także tych zmiennych jest dosyć sporo. Zwykle dopiero na miejscu okazuje się, jak to naprawdę wygląda.
Latem po prostu sobie coś wymarzam, jakieś miejsce. Tutaj nie ma pytania, czy się da, bo o tej porze roku da się praktycznie wszystko. Pytanie brzmi jaką trasą, jaki poziom trudności, czy jest to konkretny szlak. Później sprawdzam po prostu, jak można się tam dostać i jak rozplanować poszczególne dni.
CR: Gdzie chciałbyś jechać w najbliższym czasie?
JR: Tych miejsc jest bardzo dużo i gdyby nie pandemia te wyprawy na pewno by się odbywały. Mieliśmy zamiar, żeby zimą jechać na jezioro Bałchasz w Kazachstanie, które jest zdecydowanie mniejsze niż Bajkał, ale nadal większe niż europejskie jeziora. To jest plan na tę zimę.
Planów letnich też nie brakuje, ale w tym momencie nie są aż tak bardzo sprecyzowane. Prawdopodobnie będzie to Ameryka Południowa.
CR: A jaka była najbardziej ekstremalna przygoda, która spotkała Cię podczas podróży?
JR: Ludzie chcą usłyszeć o ekstremalnych przygodach, a ja ich nie mam. Na wszelkiego rodzaju długodystansowych wyprawach kluczem jest planowanie. Jeżeli określimy zagrożenia, jakie mogą wystąpić, rozłożymy je na czynniki pierwsze i postaramy się wyeliminować, to wtedy tych ekstremalnych przygód po prostu brak.
Można sobie wyobrazić, że podczas wyprawy zimowej niedźwiedź polarny przychodzi pod namiot. Będąc w Kanadzie, miałem do czynienia z niedźwiedziem grizzly, co jak się okazało w ogóle nie jest ekstremalne. Spotkanie niedźwiedzia na trasie w tym miejscu świata nie jest niczym nadzwyczajnym. W Polsce wydaje się być czymś niezwykłym. Jednak, kiedy widzisz niedźwiedzia grizzly stojącego na 2 lapach w odległości 10m od ciebie… No, to za pierwszym razem jest to szokujące. Za drugim nadal, a za trzecim mówisz: „ok”, za czwartym „no dobra”, a później człowiek przywyka do tego widoku.
Z niedźwiedziem polarnym się nie spotkałem, ponieważ wybraliśmy taki szlak, żeby wyeliminować zagrożenie, czyli miejsce, gdzie według danych niedźwiedzie nie chodzą. Jednak, jeżeli by występowały to odpowiednio byśmy się przed nimi zabezpieczyli, ustawiając specjalne ogrodzenie.
Najbardziej ekstremalną rzeczą, jaka mi się zdarzyła podczas jazdy na rowerze była złamana kierownica na Bajkale. I nie była to wielka historia. Po prostu rower był stary, ówcześnie miał 16 lat i cóż trzeba było złapać stopa, pojechać do jedynego miasta, jakie jest nad Bajkałem, udać się do spawacza i tokarza, żeby wykonali odpowiednie czynności. Kolejnego dnia złożyłem rower, wróciłem do jazdy. Tym rowerem jeżdżę do dzisiaj po mieście, także spaw trzyma świetnie. Nie ma mrożących krew w żyłach historii.
CR: Czyli kwestia odpowiedniego przygotowania raczej eliminuje występowanie niebezpiecznych sytuacji?
JR: Może ja jestem taki nudny, że nic takiego mi się nie przytrafiło. Jednak każdy, kto podróżuje wie, że najwięcej przygód wynika ze złego planowania, bądź jego braku. Żeby nie było wątpliwości - na co dzień zdecydowanie nie jestem zwolennikiem planowania wszystkiego w drobnych szczegółach! W przypadku, gdy mówimy o wakacyjnej wyprawie w Europie, to jak najbardziej zachęcam do większej spontaniczności! Takie przygody będą fajnym elementem podróży. Jednak tam, gdzie nikt ci nie może pomoc, a temperatury mogą cię zabić, to planowanie jest niezbędne. Jeżeli ten aspekt się pominie, może skończyć się bardzo źle. W takich warunkach spontaniczność nie jest mile widziana.
Jakuba Rybickiego bez trudu znajdziesz w sieci. Prowadzi własną stronę internetową www.jakubrybicki.pl oraz jest aktywny w mediach społecznościowych. Aktywnie prowadzi Facebooka @StoriesToldWithVision, Instagram @jakubrybicki oraz kanał na YouTube. Wspólnie z Kasią Jadaluk nagrywa podcast Dobra Podróż dostępny na Spotify.
Niniejszy wywiad to część cyklu rozmów z miłośnikami dwóch kółek. Pytamy profesjonalnych sportowców oraz popularnych amatorów o to, co jest dla nich najważniejsze w jeździe na rowerze. Wszystkich łączy pasja i doświadczenie w długich podróżach. Dociekamy, w jaki sposób przygotować się do wielodniowych wypraw, a także co warto ze sobą zabrać. Odkrywamy tajniki różnych dyscyplin, pytamy o plany oraz najciekawsze przygody.